Zielonogórskie obchody Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych
Pięć miesięcy. Tyle czasu potrzebował Bolesław Bierut na ewentualne ułaskawienie. Kiedy przyszła negatywna decyzja, wyrok wykonano natychmiast. Był to kolejny wykonany wyrok śmierci w więzieniu w Zielonej Górze na podstawie orzeczenia WSR.
Stanisław Jaborski został aresztowany 23 stycznia 1953 r. na Dworcu Zachodnim w Poznaniu w czasie wykonywania zadań agenta. Przyjechał odebrać pod wskazanym adresem przesyłkę, która miała trafić przez łącznika do Berlina Zachodniego. Był dwukrotnie w wyznaczonym miejscu, ale spotkana tam osoba nic dla niego nie miała. Prawdopodobnie to ona powiadomiła Urząd Bezpieczeństwa, że zgłosił się do niej szpieg amerykański, ponieważ w trakcie pierwszego przesłuchania śledczy wiedzieli już, że mają do czynienia z agentem amerykańskiego wywiadu.
Jak to się stało, że zwykły kolejarz ze Świebodzina został pozyskany do współpracy przez wywiad amerykański?
Jaborski pochodził z przedwojennej rodziny kolejarskiej. Urodził się 22 października 1919 r. w Palędziu (woj. poznańskie). Jego ojciec i starszy brat pracowali na kolei. Wychowywał się wśród pięciorga rodzeństwa. Po ukończeniu w 1936 roku Szkoły Wydziałowej im. Karola Libelta w Poznaniu rozpoczął pracę w Zakładach Przemysłowych „Herkules”, gdzie był zatrudniony przez cały okres wojny. Po jej zakończeniu przeniósł się do pracy na kolei w Palędziu. W 1947 r. został służbowo przeniesiony na Stację Rzepin i otrzymał mieszkanie na Dworcu Towarowym w Świebodzinie. Tutaj zamieszkał z żoną Janiną i dwójką dzieci.
Po ukończeniu kursu ajenta w 1950 r. otrzymał pracę w Punkcie Zdawczo-Odbiorczym PKP we Frankfurcie nad Odrą. Zajmował się odprawianiem i przyjmowaniem pociągów polskich. Pojawiła się także dla niego szansa zarobienia dodatkowych pieniędzy, których bardzo potrzebował, by utrzymać rodzinę. Kupował drobne towary w Niemczech, które następnie sprzedawał w Polsce. Ale był to proceder zakazany…
W Punkcie Zdawczo-Odbiorczym we Frankfurcie pracował również Czesław Przybylski, który nawiązał kontakt z wywiadem amerykańskim. W lutym 1952 r. zbiegł do Berlina Zachodniego i rozpoczął oficjalną pracę w Ośrodku Wywiadu Amerykańskiego. Przybylski znał dobrze Jaborskiego i ufał mu, a ponieważ chciał zbudować siatkę szpiegowską w PKP, skontaktował się z nim przez łącznika. Jaborski dowiedział się również, że za wykonane zadania będzie otrzymywał wynagrodzenie. Po dłuższym zastanowieniu zgodził się. Formalnie zaczął wykonywać zadania dla wywiadu amerykańskiego w połowie lipca 1952 r.
Miał przede wszystkim zbudować siatkę agenturalną w Polsce Zachodniej. Rozpoczął od założenia ukrytych skrzynek kontaktowych w Poznaniu, Wrocławiu, Zielonej Górze i Krośnie Odrzańskim. Znajdowały się one najczęściej w parkach, przy ostatnich przystankach tramwajowych, stadionach sportowych albo w okolicach torów kolejowych. W każdym z miast zorganizował po dwie skrzynki i wykonał szkice ich lokalizacji, o czym zameldował do centrali przez łącznika z Frankfurtu. W grudniu zadanie to kontynuował, po czym doprowadził do pojawienia się kolejnych skrzynek: w Szczecinie, Gorzowie Wlkp., Bydgoszczy i Gubinie. Były one wielokrotnie wykorzystywane przez niego – umieszczał w nich lub odbierał różne przesyłki związane z pracą szpiega (np. zaświadczenia o zameldowaniu i pracy, różne instrukcje, pieniądze itp). Zawsze robił to na polecenie centrali. Od listopada 1952 r. rozpoczął budowanie siatki agenturalnej w dyrekcjach Polskich Kolei Państwowych w Poznaniu, Bydgoszczy oraz w Oddziale Zielonogórskim. Niestety nie zdążył doprowadzić tego do końca.
Najważniejszym zadaniem jednak było przygotowywanie i systematyczne przekazywanie meldunków wywiadowczych. Przez łączników, z którymi miał kontakt we Frankfurcie, przesłał łącznie 25 raportów. Umieszczał w nich przede wszystkim informacje na temat ruchu pociągów na linii Frankfurt n. Odrą – Brześć (rodzaj przewożonego ładunku, liczba wagonów etc.), ale także inne cenne wiadomości, które udało mu się zdobyć (np. opisał sposób wydawania dowodów osobistych w Polsce, przedstawił szczegóły dwóch katastrof kolejowych, komentując, że zostały zorganizowane przez podziemie antykomunistyczne).
Bogatym wątkiem wielokrotnie poruszanym w meldunkach są dane personalne osób pracujących w kolejowych granicznych punktach zdawczo-odbiorczych i Urzędzie Celnym w Kunowicach. Wskazał osoby podatne „na werbunek” do współpracy z wywiadem amerykańskim. Rozpracował wywiadowczo jednostkę Wojsk Ochrony Pogranicza w Kunowicach. Szczegółowo informował o wszystkich nowych zarządzeniach władz w obszarze kolejnictwa polskiego. Zdobywał i przekazywał wiadomości gospodarcze.
Wywiad amerykański w okresie półrocznej działalności przekazał mu 5900 zł i cztery zegarki jako koszty i wynagrodzenie.
Stanisław Jaborski w czasie śledztwa był torturowany przez funkcjonariuszy WUBP w Zielonej Górze. Świadczy o tym ilość informacji zebranych w protokołach przesłuchań, jak również fakt podjęcia przez niego próby odwołania niektórych zeznań w trakcie rozprawy, gdy oświadczył, że były one na nim wymuszane: „musiałem w lutym w czasie przesłuchań spać nago w zimnym karcerze, na gołym betonie”. Jednak dla sędziego kpt. M. Mirskiego nie miało to żadnego znaczenia, ponieważ dowodem w sprawie były zeznania złożone w czasie ubeckich przesłuchań – one były nienaruszalne, sędzia jedynie mógł zarządzić ponowne przesłuchanie oskarżonego przez UB, co było równoznaczne ze skazaniem go na ponowne tortury.
Sędziowie nie korzystali z tej możliwości i dlatego w całym tym nieludzkim procederze oszczędzano kolejnych cierpień oskarżonym, co miało być wyrazem ich ludzkiej twarzy. Z żelazną konsekwencją trzymali się zapisów protokołów śledczych. Przed rozpoczęciem rozprawy sędzia już wiedział, jaki wyrok ma wydać. Jest pewne, że sprawa Jaborskiego musiała być omawiana w czasie regulaminowych, systematycznych spotkań Szefa WSR, kpt M. Mirskiego, z ówczesnym I sekretarzem KW PZPR w Zielonej Górze, Feliksem Lorkiem. Brał w nich udział również Rejonowy Prokurator Wojskowy, kpt Zbigniew Domino. Był to proceduralny obowiązek, z którego rozliczano ich.
Po ogłoszeniu wyroku śmierci sędzia wojskowy miał obowiązek sporządzić opinię, która była załącznikiem obligatoryjnego wniosku o ułaskawienie do Prezydenta Bieruta. W opinii o Stanisławie Jaborskim sędzia kpt M. Mirski napisał, że „skazany[…]przestępstw swych dopuścił się z nienawiści do władzy Ludowej – na ułaskawienie nie zasługuje[…]”. W czasie wykonywania wyroku na pewno obecni byli sędzia Mirski i prokurator Domino (pozostałe podpisy w protokole są nieczytelne).
Kilka miesięcy temu, zbierając materiały o wykonanych karach śmierci, dotarłem za mury więzienia przy ul. Łużyckiej w Zielonej Górze. Odbyłem rozmowę z ówczesnym dyrektorem placówki i przedstawiłem mu moje ustalenia w temacie wykonanych kar śmierci w latach 1950-1954 w Zielonej Górze. Chciałem zobaczyć dziś miejsce straceń, ewentualnie uzyskać jakieś informacje o tzw. celach śmierci (skazaniec przebywał w niej od wydania wyroku do dnia rozstrzelania), ale mój rozmówca nic nie wiedział na ten temat – wyraził nawet swoje niedowierzanie i zdziwienie.
Na podstawie dokumentów przechowywanych w Instytucie Pamięci Narodowej w Poznaniu wiemy na pewno, że w okresie funkcjonowania WSR w Zielonej Górze zostało straconych sześć osób: cztery za zabójstwo funkcjonariuszy państwa komunistycznego i dwie za szpiegostwo na rzecz wywiadu amerykańskiego. Zachowały się protokoły ze wskazaniem miejsce rozstrzelania (więzienie Zielona Góra), podana jest data, dokładna godzina wykonania wyroku i godzina stwierdzenia przez lekarza zgonu, a ponadto wymienione są osoby, a właściwie instytucje, obecne przy straceniu skazanego: Prokurator Wojskowy, Szef WSR, Naczelnik Więzienia, Dowódca plutonu egzekucyjnego oraz lekarz. Mógł być również obecny ksiądz – na życzenie skazańca. W wymienionych sześciu przypadkach ani razu go nie było. Czy to znaczy, że więźniowie nie mieli takiej woli?
Widziałem kilkadziesiąt protokołów egzekucji wykonanych w więzieniach w Poznaniu i Wrocławiu z okresu 1946-1950. Nie znalazłem ani jednego przypadku, w którym w tej ostatniej chwili skazańcowi nie towarzyszyłby kapłan. Dlaczego inaczej było w Zielonej Górze? Tajemnicą pozostaje również fakt, gdzie miało miejsce złożenie zwłok. Brak informacji na ten temat rodzi szereg pytań.
Czy nie mamy tutaj do czynienia z podobnym procederem jak na warszawskiej Łączce?
Sprawa Stanisława Jaborskiego znalazła swój ciąg dalszy w latach 90., dzięki jego bratu Piotrowi Jaborskiem. Wystapił on w 1994 r. do Sądu Wojskowego we Wrocławiu z wnioskiem o uniewinnienie, uzasadniając, że Stanisław Jaworski prowadził działalność na rzecz niepodległego bytu Państwa Polskiego (Ustawa z 23 lutego 1991 r.) Sąd jednak nie uznał tego wniosku i stwierdził, że fakt skazania na karę śmierci Jaborskiego nie miał związku z działalnością na rzecz niepodległego bytu Państwa Polskiego.
Wnioskodawca nie wycofał się z walki o przywrócenie dobrego imienia bratu i złożył wniosek do Sądu Najwyższego. 16 lipca 1996 r. SN w swoim wyroku stwierdził, że WSR w Zielonej Górze popełnił uchybienia proceduralne, polegające na tym, że w trakcie rozprawy sąd był nieprawidłowo obsadzony. W składzie orzekającym bowiem znalazło się dwóch sędziów i jeden ławnik (kpt. Mirski był przewodniczącym składu), a powinien być jeden sędzia i dwóch ławników. Z tego względu postanowiono wznowić postępowanie w sprawie i uznano, że nastąpiło jej przedawnienie. Następnie SN ogłosił jej umorzenie, co oznacza, że wyrok śmierci uznał za nieważny.
Takie zakończenie sprawy budzi jednak zdziwienie i zaskoczenie. Rodzi się pytanie, czy rezydent wywiadu amerykańskiego, działający na szkodę państwa, które było pod sowiecką dominacją, nie zasługuje na inne, bardziej honorowe, unieważnienie wyroku?
Marek Budniak
Artykuł został opublikowany w Gazecie Lubuskiej, 10-12 listopada 2017 r.