ostatni wyrok śmierci

Amerykańscy szpiedzy z Krosna Odrzańskiego i Zielonej Góry?

1 lipca 1954 r. porucznik Dionizy Piotrowski, pełniący obowiązki zastępcy szefa Wojskowego Sądu Rejonowego (WSR) w Zielonej Górze, w piśmie wysłanym do naczelnika więzienia w Zielonej Górze, zarządził wykonanie kary śmierci na majorze Wacławie Worotyńskim. Wyrok wykonano   o godz. 20.05 

 Lekarz stwierdził zgon dopiero o godz. 21.25. Major był ostatnią osobą straconą w więzieniu zielonogórskim na podstawie orzeczenia WSR. Sąd rozwiązano w listopadzie tegoż 1954 roku.

Rozprawa odbyła się za zamkniętymi drzwiami pod koniec listopada 1953 r. Przewodniczył,  zastępca szefa WSR w Zielonej Górze, kapitan Mieczysław Mirski (prawdzie nazwisko Mieczysław Kochan). Skazał  Worotyńskiego za współpracę z wywiadem amerykańskim (art. 6 i 7 Dekretu z 13 czerwca 1946 r. o przestępstwach szczególnie niebezpiecznych w okresie odbudowy państwa). Równolegle sądzono, Wandę Worotyńską, żonę majora. Za współpracę ze szpiegiem.

Sędzia Mirski uzasadniając karę śmierci wielokrotnie podkreślał, że nie może być litości dla takich ludzi, jak Wacław Worotyński i należy ich wyeliminować ze społeczeństwa. W swojej opinii napisał : „Mając na uwadze ogrom popełnionych przez skazanego zbrodni, długi okres trwania w przestępstwach, jego faszystowską przeszłość i brak jakichkolwiek nadziei na reedukację, Sąd uznał że nie zasługuje on na ułaskawienie”.

W roku 1954 byli małżeństwem od 9 lat. W styczniu 1947 r. urodził im się syn, Zbigniew. Dziś ma 70 lat. W roku 1950 czasie mieszkali w Kłodzku. – Pamiętam jak rankiem do drzwi naszego pięknego mieszkania ktoś zadzwonił. Pobiegłem otworzyć i ujrzałem czterech mężczyzn. Ojca nie było w domu. Wyszedł wcześniej – nigdy go już więcej nie zobaczyłem. Cztery dni trwała rewizja. Miałem pokój z zabawkami… wszystko mi zabrali. Mamę aresztowano, a mnie wywieziono do babci w Krasnymstawie – wspomina Zbigniew Worotyński. – Dalej wychowywała mnie babcia.         

Na podstawie: protokołów przesłuchań, rozprawy głównej, kopi meldunków szpiegowskich, a przede wszystkim na podstawie tego, co powiedział major Worotyński, w czasie rozprawy,  możemy stwierdzić, że proces ten nie był sfingowany – od  października 1951 r. do listopada 1952 r. współpracował  z wywiadem amerykańskim, przekazując wiele informacji na temat obronności kraju.

Życiorys i działalność

Życiorys Wacława Worotyńskiego był bardzo interesujący. Urodził się 2 października 1909 r. w Lublinie. Ukończył filozofię na Uniwersytecie Stefana Batorego w Wilnie, w 1934 roku. Tam też należał do Akademickiej Korporacji „Piłsudia”. Przeszedł szkolenie wojskowe w Szkole Podchorążych Rezerwy w Wilnie i uzyskał stopień podporucznika. Do wybuchu wojny był najpierw nauczycielem w gimnazjum w Wilnie, a później inspektorem szkolnym. Zaczęła się wojna. Ranny pod Łomżą wrócił do Wilna, w którym już rządzili Litwini. Chcąc uniknąć represji, W. Worotyński, przedostał się na tereny okupowane przez Związek Radziecki. I tam został aresztowany przez Sowietów. Wysłali go do obozu pracy, w obwodzie Wołogodzkim.

22 czerwcu 1941 roku po agresji Niemiec na ZSRR wyszedł na wolność. Dotarł do Wojska Polskiego formowanego przez gen. Władysława Andersa. Jednak po kilku miesiącach, wskutek  kłótni w kadrze oficerskiej, postanowił je opuścić. Worotyński był z przekonań Piłsudczykiem. 

Do 1943 roku pracował w sowieckich kołchozach. A potem, aż do 1947 roku przeszedł cały szlak bojowy z I Dywizji im. T. Kościuszki od Lenino po Łabę. Pełnił funkcje zastępcy dowódcy ds. politycznych najpierw na szczeblu kompanii, później batalionu, a w czasie operacji berlińskiej – pułku. Wielokrotnie odznaczany: Krzyż Waleczny, Srebrny Krzyż Zasługi, Srebrny Medal Zasłużony na Polu Chwały, medale pamiątkowe od Wisły po Łabę, Odznaka Grunwaldzka.

Po wojnie trafił do Wojsk Ochrony Pogranicza. W jego teczce personalnej znalazłem notatkę ze stycznia 1947 r., podpisaną przez płk. Gwidona Czerwińskiego, szefa departamentu WOP w MON, o następującej treści: ”Mjr. Worotyński jest wrogo ustosunkowany do demokratycznego ustroju Polski. Należałoby go zwolnić z wojska”. Dwa miesiące później trafił do rezerwy.

Teraz już miał czas dla syna, pomagał żonie w prowadzeniu własnego sklepu. Zaczął także szukać kontaktu ze starszym bratem, Wiktorem, który w lat trzydziestych wyjechał do Paryża i został wykładowcą teologii i filozofii na Sorbonie. W tym celu pojechał w październiku 1951 r. do Berlina Zachodniego przekraczając nielegalnie granicę w okolicach Gubina. Wyjazd zorganizował Wacław Jankojć, z którym major spotykał się w tym czasie dość często – znali się z czasów wileńskich. Prawdopodobnie wiedział o tym, że Jankojć był rezydentem wywiadu amerykańskiego i ma swoją siatkę agentów w Zielonej Górze i Krośnie Odrzańskim.

W Berlinie major spotkał się z oficerami wywiadu amerykańskiego – majorem „Julianem” i pułkownikiem „Billem”. Obydwaj byli z pochodzenia Polakami. Amerykanie zobowiązali się odszukać brata. Miało to potrwać nawet kilka tygodni. W czasie tych rozmów „Bill” pytał W. Worotyńskiego, o służbę w wojsku. On chętnie odpowiadał.  Ostatecznie doszło do zaproponowania współpracy z wywiadem amerykańskim. Po namyśle wyraził pisemną zgodę i wypełnił szczegółową ankietę personalną. Ostatnim formalnym aktem spotkania było rozliczenie finansowe kosztów podróży. W. Worotyński otrzymał 200 marek niemieckich oraz 10 zegarków. To było jedyne wynagrodzenie jakie dostał od Amerykanów w ciągu roku współpracy.  

Do zadań wywiadowczych należało przygotowywaniu meldunków na temat wojska polskiego i jednostek radzieckich, stacjonujących w Polsce. Były pisane tzw. pismem tajemnym, w formie listów i wysyłanego pocztą, z różnych miejsc w Polsce na adres berliński. Kolejnym zadaniem było zorganizowanie nowego sposobu przekazywania szpiegowskich informacji na zachód. Chodziło o wykorzystanie drogi morskiej, a odpowiednią do tego osobą miał być pozyskany marynarz, pływających na MS „Batorym”. Major planował utworzyć tajną siatkę szpiegowską w szeregach dowódców wojskowych z uwzględnieniem Ministerstwem Obrony Narodowej. Wcześniej jednak udało mu zbudować na terenie województwa zielonogórskiego siatkę informatorów. Należeli do niej bracia Jan i Władysław Adułłowie z Krosna Odrzańskiego oraz Marian Wejknis z Zielonej Góry. 

Wszystkie meldunki szpiegowskie zostały wysłane wiosną i latem 1952 r. W aktach procesowych znajdują się ich kopie, które znaleziono podczas rewizji w mieszkaniu Worotyńskich, w Kłodzku.  Major przyjął metodę kopiowania i zachowywania wysyłanych raportów. Niestety,  okazało się to dla niego tragiczne w skutkach. Powstało ich pięć. Są w nich informacje dotyczące miejsca stacjonowania, liczebności i uzbrojenia jednostek wojska polskiego oraz wojsk sowieckich, formowania nowych rodzajów wojska np. przeciwdesantowych, reorganizacji pułku piechoty. Podane są dane ich dowódcy. Znajdujemy informacje o sowieckich generałach w wojsku polskim. Kilkukrotnie aktualizowane są stany liczebne wojska polskiego. Bardzo dużo jest też informacji na temat wojsk pogranicza – dane ilościowe, kadrowe, podległość organizacyjna, rozmieszczenie poszczególnych brygad. Bogata jest faktografia związana z lotnictwem wojskowym w Polsce, dotycząca budowy nowych lotnisk, a także dostosowywaniem istniejących do potrzeb samolotów odrzutowych. Są również dane na temat lotnisk sowieckich w Polsce itd. Meldował Amerykanom o ogólnych nastrojach politycznych panujących wśród żołnierzy. Starał się także podawać fakty na temat działań konspiracji antykomunistycznej, szczególnie na Dolnym Śląsku.   

Worotyński został rozpracowany przez Urząd Bezpieczeństwa po dość przypadkowym aresztowaniu 31 października 1952 roku w okolicach Gubina Stanisława Stryjaka, łącznika wywiadu amerykańskiego. Znaleziono przy nim informacje na temat kilku osób z siatki szpiegowskiej w Krośnie Odrzańskim i Zielonej Górze. Wszyscy, w tym Worotyński i jego żona, trafili do aresztu śledczego Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Zielonej Górze. Oficerem śledczym prowadzącym dla sprawy Worotyńskiego był chorąży Franciszek Honc, który kiedy była taka potrzeba stawał się dowódcą plutonu egzekucyjnego.

Przesłuchania przebiegały bardzo brutalnie. Z informacji syna Zbigniewa, wynika, że jego rodzice byli torturowani. – Ojciec na rozprawie wyglądał jak schorowany 80 letni starzec a miał wtedy 45 lat. Mama została czterokrotnie zgwałcona przez śledczych i musiała stać przed nimi nago.  

Akt oskarżenia przygotowany przez śledczych z urzędu bezpieczeństwa w Zielonej Górze został bez żadnych zastrzeżeń zatwierdzony przez prokuratora wojskowego kpt Zbigniewa Domino i skierowany do sądu w Zielonej Górze. W trakcie rozprawy prokurator zażądał kary śmierci dla mjr Worotyńskiego, a dla Wandy Worotyńskiej 15 lat więzienia. Sędzia wojskowy kpt. Mieczysław Mirski, wyrok na majora zaakceptował, dla Wandy był łaskawszy – dostała 13 lat. Zabrano im cały majątek i pozbawiono praw obywatelskich – Wacława, na zawsze, a Wandę na 5 lat.

Na szczęście we wrześniu 1956 r., Wanda Worotyńska wyszła na wolność – objęła ją amnestia. Wróciła do ukochanego synka, Zbyszka. Mieszkali razem jej mamą, Wiktorią Terlikowską w Krasnymstawie.  Ciężko chorowała na gruźlicę, ale dzięki opiece matki, bardzo silnej i zaradnej kobiecie udało się im przetrwać najtrudniejsze chwile. Zbyszek mimo najróżniejszych szykan i poniżeń w latach szkolnych, zdał maturę i dostał się na Akademię Medyczną w Lublinie, którą praktycznie ukończył, ale jak mówi : oblali mnie dopiero na ostatnim egzaminie za ojca szpiega amerykańskiego i mimo że formalnie tylko nie zdałem jednego egzaminu i to wcale nie najtrudniejszego, nie mogłem wykonywać zawodu lekarza, do którego przygotowywałem się przez sześć lat. To jest kolejne moje traumatyczne doświadczenie życiowe. Mama zmarła w 2010 roku mając  86 lat – wspomina- to, że dożyła takiego wieku jest jaśniejszą stroną mojego losu.

Zbigniew Worotyński, mieszka bardzo blisko cmentarza, mimo że jest po dwóch wylewach, codziennie odwiedza grób matki. Dopiero ode mnie się  dowiedział, że ojciec został stracony w Zielonej Górze i jest tutaj zakopany w jakimś dole. 

Dzisiaj pozostają nam rozważania. Zdrajca czy bohater?

Marek Budniak                                                

Artykuł opublikowany w Gazecie Lubuskiej 27 listopada 2017 roku

Przewiń na górę